15:34

Japonia 2016: Hiroszima (fotorelacja)

Hiroszima. Pierwsze skojarzenie związane z tym miastem zapewne będą wspólne dla większości z nas: zrzucenie bomby atomowej 6 sierpnia 1945 roku. Choć echo tragedii przebrzmiewa w Parku i Muzeum Pokoju, nie były to jedyne obiekty, które odwiedziliśmy w Hiroszimie, podobnie jak smutek nie był jedynym uczuciem, którego tam doświadczyliśmy. 
Tym razem będą przeważały zdjęcia. Zapraszam do czytania i oglądania!

Do Hiroszimy dotarliśmy późnym południem, a zaraz po przyjeździe udaliśmy się do pensjonatu zostawić bagaże. Dogadanie się w tej kwestii z właścicielem, który nie mówił po angielsku, stanowiło pewne wyzwanie ;) Pozostało niewiele czasu do zamknięcia Muzeum Pokoju, a nie chcieliśmy takiego miejsca zwiedzać w pośpiechu, uznaliśmy więc, że warto rzucić okiem na zamek. Nalegałam na to, żeby zamiast iść ulicą, przespacerować się wzdłuż rzeki i podziwiać słynne wiśnie japońskie, które właśnie wtedy zakwitły. I dobrze, że Rafał zgodził się od razu, bo... 

... kiedy tamtędy przechodziliśmy, zawołał nas Japończyk w średnim wieku. 
- Excuse me! What is your most amazing experience in Hiroshima? - pokazał nam kartkę z pytaniem. 
Zmieszani wyjaśniliśmy, że chyba kwitnące wiśnie - nie zdążyliśmy niczego więcej zobaczyć, bo do miasta dotarliśmy zaledwie pół godziny wcześniej. Wywiązała się rozmowa, w której zdradziłam się, że coś tak dukam po japońsku. Panie i panowie entuzjastycznie zaprosili nas, żebyśmy z nimi usiedli, pytali, skąd jesteśmy i co już widzieliśmy w Japonii, poczęstowali nas herbatą i piwem... Okazało się, że jedna z pań podczas wycieczki odwiedziła Kraków i Auschwitz, druga zaś nieśmiało poprosiła mnie o adres mailowy (niestety, nie napisała już potem do mnie). Było to tak niesamowicie miłe i serdeczne, że uśmiech nie schodził mi z twarzy aż do następnego dnia. A to jeszcze nie koniec! Pan, który zagadał do nas jako pierwszy, powiedział, że jest przewodnikiem w ogrodzie Shukkeien i w sumie, to dzisiaj ma wolne, ale skoro zostało jeszcze półtorej godziny do zamknięcia, to chętnie nas oprowadzi. Rewelacja! Przewodnik uraczył nas wieloma ciekawostkami, trochę po angielsku, trochę po japońsku, i zrobił nam więcej zdjęć razem, niż mamy z pozostałych 2,5 tygodnia pobytu :) Szkoda, że nie udało mi się zapamiętać wszystkich ciekawostek, które podawał.

Shukkeien można przetłumaczyć jako "ogród miniaturowych krajobrazów". Istotnie, znajdziemy tam bramy a la słynna świątynia Fushimi Inari (muszę kiedyś o niej napisać, bo to moje ulubione póki co miejsce w Japonii) czy wzniesienie nawiązujące do góry Fuji (niestety, najwyraźniej nie udało nam się ich uwiecznić na zdjęciach...). Ogród został założony w 1620 roku i niemal doszczętnie zniszczony podczas ataku nuklearnego w 1945. Po wojnie odtworzono go i ponownie otwarto dla zwiedzających w 1951. 


Dwukolorowe drzewa śliwy.

Jeden z pojawiających się w ogrodzie symboli: żółw. I to podwójnie: wyspa przypomina kształtem żółwia, a żywy przedstawiciel tego gatunku siedzi sobie na kamieniu. 


Mnóstwo karpi koi.

Jedno z wielu zdjęć, jakie zrobił nam pan Hirofumi.


Uczennice w mundurkach. 


Mosty, pawilony i kwitnące wiśnie. 

 Drzewo, które przetrwało atak atomowy. 

Żółwie. Według pewnej sympatycznej starszej pani, mama z dzieckiem ;)

Kluseczki dango i zielona herbata. Pycha!

 Wieczorem udało nam się nieco pospacerować po mieście.



Nie brakowało sklepów przeznaczonych dla fanów komiksów.


Drugiego dnia rano udaliśmy się do Muzeum Pokoju. Być może przydałaby się tu nota historyczna, ale po takową pozwolę sobie odesłać do innych źródeł, a tu przedstawić jedynie zdjęcia przykładowych eksponatów. Już przy samym wejściu przywitał nas zegar odliczający czas od zrzucenia bomby atomowej i od ostatniego testu atomowego:


Zdjęcia grzyba atomowego z różnych miejsc i perspektyw. 


W muzeum można przeczytać wiele historii jednostkowych tragedii osób, które zginęły w wyniku zrzucenia bomby atomowej lub w wyniku choroby popromiennej, i obejrzeć przedmioty, które do nich należały.

Model bomby "Little boy".


Eksponat, który najbardziej mnie wzruszył: trójkołowy rowerek należący do niemal czteroletniego Shinichiego Tetsutaniego. Kiedy malec zginął, ojciec zdecydował się pochować rowerek razem z nim, aby jego synek mógł w zaświatach nadal czerpać radość z jeżdżenia. Czterdzieści lat później przeniósł szczątki Shinichiego do rodzinnego grobowca, a rowerek ofiarował Muzeum Pokoju. 

Jak wzory z kimona odbiły się na skórze.


Informacje o promieniowaniu. 

Żurawie. Do ich wątku wrócę w dalszej części wpisu. 

Wszystkie eksponaty były opisane  po angielsku, można było również wypożyczyć przewodnik audio lub skorzystać z usług przewodników-wolonatriuszy.

Po wizycie w muzeum udaliśmy się do Parku Pokoju, w którym znajduje się wiele obiektów nawiązujących do ataku nuklearnego i stanowiących apel o pokój na świecie. 
Cenotaf

Płomień Pokoju

Dziecięcy Pomnik Pokoju (原爆の子の像, genbaku no ko no zou), związany z postacią Sadako, dziewczynki, która w wyniku napromieniowania zachorowała na białaczkę. Istnieje legenda japońska, według której osoba, która zrobi z papieru tysiąc żurawi, może wypowiedzieć jedno życzenie, które się spełni. Sadako zmarła w wieku 12 lat, złożywszy jedynie 644 żurawie (choć inne źródła podają, że udało jej się złożyć ponad 1000). Historia dziewczynki mogłaby być materiałem na osobny wpis, gorąco zachęcam do zapoznania się z nią. Do dzisiaj dzieci składają żurawie z papieru i umieszczają je obok pomnika:

Gablot z papierowymi żurawiami było kilka

Dzwon Pokoju

Kopuła Bomby Atomowej (原爆ドーム, Genbaku Dōmu)
Budynek zaprojektowany jako centrum wystawowe i jako jedyny z położonych tak blisko epicentrum nie uległ całkowitemu zniszczeniu. Został zabezpieczony jako Pomnik Pokoju i wpisany w 1996 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO. 

Kwitnące wiśnie niedaleko Kopuły Bomby Atomowej

Bardzo się bałam, że przez cały dzień będzie padało, co zepsuje nam wycieczkę na pobliską wyspę Itsukushima (Miyajima), której mam nadzieję poświęcić osobny wpis. Na szczęście, pogoda nieco się poprawiła. Po 22 wróciliśmy do naszego pensjonatu:

Nie ma to jak spanie na matach (tatami).

Drugiego dnia przed powrotem do Tokio udało nam się zahaczyć o zamek w Hiroszimie (rekonstrukcję). Niestety, wewnątrz panował niemal całkowity zakaz robienia zdjęć, i o ile na pierwszym i drugim piętrze eksponaty były opisane po angielsku, o tyle na wyższych piętrach wszystko było tylko po japońsku. Wielka szkoda, bo zbroje i klingi, o których nic nie mogłam przeczytać, interesowały mnie bardziej, niż przedstawiona na pierwszych dwóch piętrach historia zamku. Można za to było zrobić sobie takie zdjęcie: 


Widoki przed zamkiem były bardzo ciekawe: 


... podobnie jak te z zamku: 


Hanami (花見, dosł. „oglądanie kwiatów”). Japończycy spotykają się,aby wspólnie z rodziną i znajomymi podziwiać kwitnące wiśnie, jeść, pić i miło spędzać czas ;) 

To tyle, jeśli chodzi o Hiroszimę. Pozwoliłam sobie skupić na zdjęciach, po więcej informacji odsyłam do bardzo ciekawego wpisu na blogu Kraina Tajfunów. Do poczytania! 

Jeśli podobał Ci się wpis, zapraszam do polubienia strony bloga na Facebooku!

2 komentarze:

  1. Ciekawa relacja :) Nie miałem pojęcia o tym muzeum. Jak widać Japończycy potrafią być bardzo pomocni. (zwiedzanie)

    OdpowiedzUsuń
  2. Już dawno Hiroszima przestała mi się kojarzyć z tą straszną tragedią, a dzięki Tobie tylko się utwierdziłam w tym ♡

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 . , Blogger