Trudno natrafić na negatywne opinie na temat programu Erasmus. Negatywne w sensie niezadowolenia z pobytu, bo krytyka tej wymiany jako seksturystyki i ogólnego upadku obyczajów, niestety niepozbawiona podstaw, jest powszechna. Zwiedzanie, ćwiczenie języka, nowe znajomości, obracanie się w międzynarodowym środowisku, sprawdzenie się w nowych sytuacjach: same plusy. I temu nie zaprzeczam, ale po długich przemyśleniach zdecydowałam: nie pojadę drugi raz. Dlaczego?
Semestr letni drugiego roku studiów spędziłam w słonecznej Andaluzji. Nie było "najlepszego czasu w życiu", post-Erasmusowej depresji, wręcz przeciwnie, z pewną ulgą wróciłam do kraju. Nie żałuję, że pojechałam, ale podczas wyjazdu wszystkich wymienionych wyżej zalet nie umiałam skorzystać w 100% będąc z dala od narzeczonego. Obydwoje mamy swoje życia i nie jesteśmy od siebie uzależnieni, ale po prostu brak najbliżej osoby u boku dawał mi się we znaki. Było fajnie, ale dobra pogoda, ładne miejsca, ciekawe doświadczenia, smaczne jedzenie traciły urok, kiedy mogłam się z nimi podzielić tylko przez Skype lub Google Handouts.
Tak, wiem, samorozwój, wychodzenie poza strefę komfortu, ćwiczenie języka z native'ami... Ale ja po prostu nie chcę jechać. Próbowałam sobie wmówić, że chcę, bo wszyscy wokół chcą i się zachwycają. A ja zostanę tam, gdzie czuję się bezpieczna i szczęśliwa, z ukochanym i psem u boku. Obawiam się jedynie, że ucierpi na tym mój hiszpański. Na szczęście we Wrocławiu mieszka mnóstwo osób hiszpańskojęzycznych, w dobie Internetu znalezienie partnerów do rozmowy i otoczenie się językiem (prasa, książki, radio, muzyka) nie jest trudne. Na pewno coś stracę, ale straciłabym niezależnie od podjętej decyzji.
Wrocławiu, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo ;)
A Wy? Byliście na Erasmusie? Jeśli nie, to chcielibyście jechać?