14:16

Jak (się) uczę języków + weekend w skrócie

I znowu zapadła tutaj cisza... Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że moją aktywność dzielę i dzielić będę teraz między tym blogiem, Woofla.pl (gdzie co prawda pisuję tylko raz na miesiąc lub rzadziej, ale przygotowanie wpisu zajmuje mi więcej czasu) oraz blogiem założonym na potrzeby przedmiotu Kreatywne pisanie na studiach. Z jednej strony nadal trochę dziwię się, że istnieje przedmiot polegający na pisaniu bloga i jeszcze dostaje się za to punkty ECTS... Z drugiej strony, czemu nie? Inaczej i nieraz fajniej jest wczuć się w fikcyjną postać, niż opisywać swoje własne przemyślenia. Niestety nie mogę podać adresu ;) Tego bloga być może kiedyś podrasuję graficznie, przeniosę na Wordpressa i zacznę go bardziej promować i dopracowywać, ale jeszcze nie teraz. Na razie pozostanie on skromnym, osobistym pamiętnikiem.
 Na pewno jeszcze rozwinę ten temat, ale póki co muszę po prostu się pochwalić: W MARCU LECIMY DO JAPONII! Nadal w to nie wierzę. Jak uwierzę to na pewno napiszę coś więcej :D

Ostatnie tygodnie upłynęły mi na rozważaniu życiowych i zarazem językowych dylematów. Napadł mnie strach przed brakiem pracy. Staram się mu nie poddawać, zastanawiać się, jakie kompetencje zdobywać i jakie umiejętności rozwijać, i po prostu działać. Wychodzi różnie. Niestety zdałam sobie sprawę, że mój hiszpański nie jest tak dobry, jak bym chciała, a na magisterce zajęć z języka hiszpańskiego czy nawet po prostu po hiszpańsku mam boleśnie mało. (Poczucie bezsensu na tej magisterce chwilowo przemilczę...;)). Na papierze co prawda mam C1, ale mam też sporo do zarzucenia swojej wymowie, a moje słownictwo jest zbyt ubogie. To właśnie na tych dwóch aspektach mam zamiar się skupić. Opracowany plan nauki zakłada (kolejność przypadkowa):
- słuchanie codziennie hiszpańskojęzycznej muzyki, radia i/lub obejrzenie jednego odcinka serialu, w weekendy powinno udać się obejrzeć jakiś film. W tym tygodniu było to mocne "Amores perros" puszczane we wrocławskiej księgarni Elite.  
- ćwiczenie wymowy za pomocą stron i wideo dostępnych w internecie 
- rozmowy z native'ami. Z jednej strony nie powinno być to trudne, bo osób hiszpańskojęzycznych we Wrocławiu jest mnóstwo, ale ideałem byłoby znalezienie kogoś o podobnych zainteresowaniach i podejściu do życia.
- czytanie co tydzień min. 3 artykułów po hiszpańsku. 3 to absolutne minimum ;) Źródłem może  być prasa hiszpańskojęzyczna nie tylko z Hiszpanii, ale i posiadane i pokryte kurzem numery czasopism do nauki języka. 
- czytanie co miesiąc min. 1 książki po hiszpańsku. W tej chwili jest to "Corazón tan blanco" Javiera Mariasa, potem pewnie przyjdzie kolej na Llosę i innych pisarzy iberoamerykańskich
- wprowadzanie do ANKI słownictwa z "Uso interactivo del vocabulario" i Plan Curricular del Instituto Cervantes, z materiałów z zaliczonego na Erasmusie przedmiotu Creacion literaria, z na bieżąco czytanych artykułów etc. i oczywiście codziennie ćwiczenie
Plan jest ambitny, więc jeśli uda mi się go zrealizować chociaż częściowo, to będę zadowolona. 

Wiele uczę się i powtarzam także ucząc innych. Sama uczyłam się za bardzo opierając się na podręcznikach, moich uczniów zachęcam do regularnego kontaktu z językiem i sięganiu również po autentyczne teksty, nagrania, etc. Podczas zajęć zajmujemy się głównie konwersacjami, wprowadzaniem nowej gramatyki. Treści z podręcznika wzbogacam i uzupełniam o materiały z innych źródeł: dodatkowe słownictwo, ćwiczenia gramatyczne. Nadal jest przede mną długa droga i wielu rzeczy muszę się nauczyć, ale i tak jestem lepsza niż parę miesięcy temu... Pierwsze przeprowadzone przez siebie korepetycje wspominam z ogromnym zażenowaniem. Póki co chcę przejrzeć kilka nowych podręczników i zdecydować, na czym bazować... Wybór nie będzie prosty, bo książek jest ogrom, zwłaszcza do poziomów A. Podoba mi się nauczanie, ale co innego indywidualne zajęcia jako dorabianie sobie, a co innego praca z grupą, choć i w tym na pewno chciałabym się sprawdzić.

Poza hiszpańskim, powinnam wreszcie zająć się też angielskim. I w tym języku najgorsza jest dla mnie wymowa, muszę popracować zarówno nad wymową poszczególnych głosek, jak i nad akcentem i intonacją. Problemem jest również ubogie słownictwo, które mam zamiar poszerzać dzięki książce do poziomu Advanced i materiałom podkradzionym z maila japonistyki. (Od drugiego roku miałabym tam bardzo wymagającą anglistkę, która regularnie wysyłała pliki tekstowe o długości kilkunastu lub kilkudziesięciu stron, pełne słówek, kolokacji, phrasal verbs). Raczej nie miałam problemów z gramatyką, ale planuję powtórki z dwóch posiadanych repetytoriów do poziomu zaawansowanego. I chętnie pochodziłabym na wymiany z językiem angielskim, ale 2 z nich kolidują z moimi zajęciami (Zajęcia do 20 na dziennych studiach?? Nie lubię tego). Oczywiście nie zabraknie czasu na seriale. W tej chwili śledzimy z narzeczonym losy agentów S.H.I.E.L.D. ;)

Nie mam możliwości kontynuować portugalskiego, więc zostałam z poziomem B1 (na piśmie) i koniecznością zaliczenia dwóch semestrów innego języka romańskiego. Jako że francuski mnie przeraża i mam wrażenie, że prędzej nauczyłabym się węgierskiego czy tureckiego (:P), wybrałam włoski. Trzy języki na raz to już dużo i póki co planuję wprowadzić w życie plan minimum, czyli uczenie się na tyle, by zdać kolokwium. Nie wykluczam jednak, że poczuję przypływ amicji i zechcę po prostu dobrze się tym językiem posługiwać. 

Założenie, że jestem w stanie uczyć się równolegle więcej niż 3 języków z góry odrzuciłam jako nierealistyczne. Been there, done that. Skończyło się na tym, że nauka trzeciego i kolejnych języków ograniczała się do pojedynczych zrywów raz czy dwa tygodniowo. Z ogromnym żalem odkładam na bok japoński, portugalski i kiełkujący w głowie pomysł powrotu do niemieckiego. Kocham te języki i na pewno do nich wrócę, zwłaszcza do japońskiego przed samym wylotem do Japonii, ale teraz nie czas i miejsce na to. Jeśli chodzi o japoński, to planuję dobić do bardzo przeciętnego w sumie poziomu JLPT N3 i już na nim pozostać, zwłaszcza że nie wiążę z japońskim przyszłości zawodowej. Gdybym chciała być naprawdę dobra, to musiałabym poświęcić japońskiemu 110% czasu, na co nie mogę sobie pozwolić.

Tak wygląda plan w teorii. W praktyce w weekend siedziałam nad odłożonymi na ostatnią chwilę zadaniami oraz 
- zjadłam wegańskie ratatouille w miłym towarzystwie
- zapisałam się do bazy potencjalnych dawców szpiku kostnego 
- poszłam na łyżwy 
- spacerowałam z psem, którego z każdym dniem uwielbiam coraz bardziej 
- poszłam na pokaz filmów dokumentalnych o Geocachingu... bardzo ciekawe, muszę się bardziej zaangażować w życie kulturalne Wrocławia i Nadodrza :)
I na języki jakoś nie starczyło czasu... Ale za pasem długi weekend, trzymajcie kciuki, by było lepiej :) Pozdrawiam! 

Jeśli podobał Ci się wpis to zapraszam do polubienia Strony bloga na FB!

2 komentarze:

  1. Sporo planów sobie wyznaczyłaś. Życzę powodzenia w ich realizacji.

    OdpowiedzUsuń
  2. haha :D a ja myslalam ze jestem ambitna :). Fajny wpis :)
    Nie wiem czy lubisz aplikacje na telefon. Jest taka jedna Habitica sie zwie. Mozna tam sobie ustalic dzienne cele do zrobienia. Najlepiej ustalac w trybie tygodniowym. Mnie to naprawde strasznie pomaga w tym, zeby cos konkretnego dnia zrobic np z hiszpanskim :). Trzymam kciuki

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 . , Blogger