Wracam z zajęć i krzątam się. Zmywam naczynia, wstawiam pranie, odkurzam. (Swoją droga, nawet nie wiecie, jaką radość sprawiło mi kupno nowego odkurzacza z turboszczotką ;) Może gdzieś głęboko we mnie siedzi Perfekcyjna Pani Domu). Czegoś się pouczę, przygotuję korepetycje na najbliższe dni. Do nieskomplikowanego posiłku obejrzymy coś z lubym. Przydałoby się uzupełnić zapasy w lodówce. Znowu trochę nauki, porcja Internetu, prysznic, kilka stron książki. Niby nic specjalnego, tylko same życie i zwyczajne obowiązki, ale czasami czuję się przytłoczona. Wszystko chciałabym zrobić przynajmniej na 99% ;)
Jestem zadaniowcem. Lubię mieć zrobioną listę rzeczy do zrobienia i lubię odhaczać kolejne pozycje z listy. Niestety swego czasu wpadłam w pułapkę samorozwoju ;) Kto czyta blogi o tej tematyce, pewnie wie, o czym mówię. Czytam mnóstwo inspirujących postów, mam setki pomysłów, jak poprawić organizację czasu, ale niestety często kończy się na teorii. Łapię na tym, że odpoczynek wiąże się u mnie często z wyrzutami sumienia. Np. teraz w niedzielę: we Wrocławiu piękna pogoda, ludzie wylegli do parku, w tym i my. Leżałam sobie na kocyku, czytałam, słoneczko grzało i czułam się naprawdę dobrze, ale... gdzieś tam w myslach sobie liczyłam, co po kolei zrobić, jak wrócę, i ile będę miała czasu. To kwestia dla natychmiastowej poprawy! Nawet choćby lista "to do" mi wisiała przed oczami, nigdy nie powinnam żałować sobie czasu dla siebie na relaks z ukochanym, na książkę czy np. zabiegi pielęgnacyjne. A już na pewno nie w niedzielę (jedyny dzień, w który nie mam ani zajęć na uczelni, ani nie udzielam korepetycji). Inna sprawa, że za dużo u mnie planowania, za mało działania ;)
Wspomniany niedzielny relaks z mojej (leżącej) perspektywy ;)
Za dużo mam też rzeczy. Obydwoje jesteśmy zbieraczami. "Tę bluzkę jeszcze lubię, to się jeszcze przyda". Ze względu na dużą ilość rzeczy sprzątanie u nas jest żmudne. Lubię i czytać, i mieć książki, ale z części z nich po prostu wyrosłam albo pewnie znowu po nie nie sięgnę. Planuję niechciane książki i komiksy oddać do którejś z bibliotek, znajomym, może na Bookcrossing? Jestem otwarta na sugestie. Chętnie pozbędę się też niechcianych ubrań (w dobrej jakości, po prostu są już za małe). Kolejnym krokiem będzie ban na kupowanie kosmetyków (chyba, że skoczę poprzedni i nie będę miała czego używać), biżuterii i butów. Mam też mnóstwo pluszaków, ktrych los się waży. Zachowałabym je z sentymentu, ale mam świadomość, że gdzie indziej mogą się przydać bardziej. Poza tym mam już prawie 23 lata i swojego prywatnego misia do przytulania :D
Tym mam nadzieję się zająć jak skończę ten wpis... i zrobię ćwiczenia z portugalskiego... i wezmę prysznic.
Raczej nie będę true minimalistką, ale widzę, jaką zabójczą mieszanką są chaos w mieszkaniu i (za) duże poczucie obowiązku.
A Wy? Jak godzicie wszystkie obowiązki? Znajdujecie czas dla siebie, dla najbliższych i na rozwijanie pasji?
Chciałam napisać coś mądrego, ale jak już przeczytałam notkę w całości to ze mnie wena odpłynęła.
OdpowiedzUsuńJa znowu ostatnio zbieram mangi i w sumie jest ich coraz więcej i więcej, ale po wymianie mebli na razie miejsca starcza, tylko pieniążków na mangi już niekoniecznie ;)
A co do godzenia obowiązków... mnie by się przydało więcej zdrowia, nawet nie czasu, tylko zdrowia - bo robię właściwie minimum, a resztę czasu po prostu zdycham.
Dobrze jest mieć poczucie obowiązku, jednakże nie warto robić niektórych rzeczy na siłę. Czasami dobrze jest nie tylko odpocząć, ale także zrezygnować z czegoś chociażby z tego względu, że nie jest nam to w ogóle potrzebne. By pomagać innym trzeba najpierw pomóc sobie, by pracować trzeba popracować nad sobą :) Osobiście uważam, że fajnie jest działać, jednakże z dużym dystansem a więc bez zbędnego pracoholizmu i nerwów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie